piątek, 10 grudnia 2010

Darmasiswa, czyli sposób na studia w Indonezji

Dziś będzie o jednym ze sposobów na wyjazd do Indonezji. Jest to program stypendialny dla studentów z tzw. zaprzyjaźnionych krajów Indonezji. Tak się składa, że Polska również należy do tej grupy. Dzięki stypendium rządowemu mamy możliwość nauki języka indonezyjskiego, tańca, muzyki i rzemiosła, czyli szeroko pojętej sztuki! (A w tych dziedzinach jest co oglądać w Indonezji!) Program ten świetnie wpisuje się w międzykontynentalną opcję budowania międzykulturowych więzi. Kursy w ramach stypendium trwają pół roku lub rok i są to kursy, których ukończenie nie daje tytułu naukowego. Ale czy człowiek uczy się tylko dla papierka? Nie!  Dodatkową zachętą jest, że od rządu indonezyjskiego dostajemy kieszonkowe. Jednak koszt biletu lotniczego do Indonezji to już nasz samodzielny wydatek.



A niżej link, który pokazuje że Uniwersytet Gdański włączył się w naszą promocję Indonezji. Dziś informacja o naborze do programu Darmasiswa, o tu oraz nasz skromny artykuł w Gazecie Uniwersyteckiej, o tu.

A na koniec jeszcze stary już artykuł z DlaStudenta, o tu.



sobota, 16 października 2010

Informacje drogowe

Ruch drogowy w Indonezji to zupełnie inna bajka niż w Europie. Ulice pełne są motorów, motocykli i skuterów. W miastach na światłach zatrzymuje się chmara motocyklistów - jeden przy drugim. Wygląda to niczym ławica rybek. Najbardziej widowiskowo wygląda nocą, gdy tańczą światła reflektorów. Prowadząc samochód czy motor w Indonezji trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo o wypadek nie trudno.

Najgorzej jest na prowincji, gdzie ludność traktuje skutery jako rodzinny środek lokomocji. Na małym skuterze często można zobaczyć całe czteroosobowe rodziny. Zazwyczaj jeżdżą oni bez kasków, a jeśli się one pojawiają to tylko u dorosłych i to często niepozapinane! Dzieci jeżdżą bez kasków, na kolanach rodziców, lub między nimi. W razie wypadków skutki są bardzo tragiczne. 

Co gorsza duża część osób prowadzących motory nie posiada prawa jazdy, gdyż jest ono zbyt kosztowne. Zasady ruchu drogowego są przez Indonezyjczyków traktowane "dość" elastycznie. Skutery wyprzedzają i z lewej i z prawej. Wciskają się w każdą wolną przestrzeń byle wyprzedzić.

Powszechnie wiadomo, że cudzoziemcy prowadzący samochód w Indonezji powinni legitymować się międzynarodowym prawem jazdy. W praktyce większość osób go nie wyrabia i też jeździ. W razie kontroli policyjnej, albo płaci się "opłatę", która powoduje że przymykają oni oko na fakt nieposiadania międzynarodowego prawka, a co bardziej kreatywni starają się wmówić, że rodzime dokument to właśnie te wymagane! Czasem się udaje, czasem nie. Jak nie to "opłata". Praktyka ta jest na tyle powszechna, że wspominają o niej nawet przewodniki. My na swojej drodze nie spotkaliśmy jednak policyjnych patroli. 

Są jednak pewne optymistyczne akcenty. Indonezyjczykom nie można odmówić kreatywności. Nie potrzebne im ciężarówki czy przyczepki. Na same wspomnienie transportu uśmiecham się od ucha do ucha.
Poniżej kilka przykładów:




niedziela, 10 października 2010

Lombok


Po tygodniu na wyspach Gili w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na trzy dni w Senggigi na wyspie Lombok. Leży ona na wschód od Bali, a cieśnina między tymi wyspami nazwana również linią Wallace’a. Brytyjski uczony Alfred Russel Wallace odkrył, że ta wąska cieśnina wyznacza granicę występowania całkowicie odmiennych gatunków flory i fauny. Lombok jest zasiedlony przez gatunki spotykane w Australii, na Bali spotykane są przede wszystkim gatunki spokrewnione z tymi z południowo-wschodniej Azji.
Od razu po wyjściu z busa podbiegł do nas naganiacz oferujący miejsce do spania. Wiedząc, że wszyscy którzy od razu podbiegają do turystów oferując im różne rzeczy po „najlepszej cenie” zwykle ta cena jest wyższa od normalnej. Po trzech godzinach poszukiwań noclegu, wróciliśmy do miejsca wysiadki w poszukiwaniu osoby, która nam zaoferowała najniższą cenę. Po sprawdzeniu warunków okazało się, że ośrodek z domkami prowadzony jest przez małżeństwo z Bali, a całość jest zachowana na styl hinduistyczny, z dużym naciskiem na szczegóły i ogród. W cenie wliczone było śniadanie, więc bez chwili namysłu zajęliśmy miejsce, a właściciel zaoferował, że pomoże nam przetransportować bagaże.
Pierwszy dzień spędziliśmy na poznaniu Senggigi i wieczornej rozmowie z parą Kanadyjczyków, którzy postanowili po studiach wyjechać w dwu letnią podróż dookoła świata. Byli w jej połowie, dlatego wieczór minęło bardzo szybko rozmawiając o przebytych kilometrach oraz dalszych planach.
Drugiego dnia po porannej kąpieli w basenie, postanowiliśmy poszukać miejsce w którym najtaniej wypożyczymy samochód. Planowaliśmy objechać wyspę lub przynajmniej pojechać w jej głąb, a skuterami, które są najpopularniejszym środkiem transportu w Indonezji, byłoby ciężko i bardziej niebezpiecznie. Cel został zrealizowany i już wieczorem przyjechaliśmy Suzuki Gimi, w którym jak się później okazało nie działał wskaźnik paliwa, ale na szczęście nam go nie zabrakło.
Dzień trzeci na Lomboku rozpoczęliśmy już przed 7.00, ponieważ jak najszybciej chcieliśmy wyruszyć w trasę. W planie był objazd trzeciego pod względem wysokości wulkanu Indonezji - Rinjani (3726 m n.p.m.), który omen nomen wybuchł kilka godzin przed naszym przejazdem obok niego. Na naszej drodze były różnego rodzaju plantacje, odwiedziliśmy ryżu i tytoniu, a także napotkaliśmy dzikie małpy. Ze względu na dużą różnicę poziomów między wybrzeżem a miejscem docelowym, a małą odległość między punktami, przez dwie godziny jechaliśmy ciągle pod górę i na samym końcu, pod największym szczytem gdzie można było wjechać, samochód odmówił posłuszeństwa – nie chciał podjechać dalej. Byliśmy już dalej niż w połowie drogi objeżdżając wulkan dookoła i nie wiedzieliśmy co zrobić, ale po krótkim odpoczynku i wysadzeniu dziewczyn Gimi ruszył z kopyta i pokonał największą stromiznę. Później było już z górki, problemem był wskaźnik paliwa, który nie działał i ulewa niczym z pory deszczowej, która miejscami obok ulicy robiła potoki powodując utrudnienia na drodze. Udało nam się jednak wrócić przed 18.00 i oddać samochód na czas. Następnego ranka popłynęliśmy z powrotem na Bali.

Surabaya

W trasie naszej podróży była Surabaya, to drugie co do wielkości miasto w Indonezji i zarazem stolica prowincji Jawa Wschodnia. Zamieszkuje ją ok. 2,7 mln Indonezyjczyków, a podczas naszego prawie trzydniowego pobytu, udało nam się spotkać zaledwie kilku obcokrajowców. Mieliśmy problem ze znalezieniem noclegu, dlatego że nie jest to miasto turystyczne, lecz biznesowe o ważnym znaczeniu strategicznym i historycznym dla Indonezji.
Surabaya to miasto przemysłowe, o dużym znaczeniu w handlu ze względu na główny port morski Tanjungperak oraz międzynarodowy port lotniczy Juanda.
Surabaya było miastem partnerskim Gdańska przy okazji obchodów II wojny światowej. W latach 1942-1944 miasto i port były okupowane przez wojska japońskie, później zajęte przez wojska alianckie, następnie holenderskie, aby w grudniu 1949 roku miasto weszło do nowo utworzonej Republiki Indonezji
Surabaya jest bardzo ważny ośrodek akademicki w Indonezji. Znajdują się tutaj Uniwersytet Surabaya oraz Uniwersytet Airlangga. To właśnie na tym drugim uniwersytecie spotkaliśmy się ze studentami i władzami uczelni, w celu uzyskania informacji o warunkach studiowania w Indonezji oraz potencjalnej możliwości współpracy Uniwersytetu Gdańskiego z Uniwersytetem Airlangga. Spotkania zakończyły się powodzeniem, z czego jesteśmy zadowoleni, choć dni spędzone w Surabaya do łatwych nie należały, ze względu na wielkość miasta oraz problemy w komunikacji miejskiej i językowej.















Prambanan

Po zwiedzeniu Borobuduru, ucieczce przez tubylcami żądnymi zdjęć udaliśmy się na zasłużone śwniadanie do sympatycznej restauracji. A zaspokoiwszy głód do drugiej ze świątyń - Prambanan. Jest to wielki kompleks świątyń hinduistycznych zbudowany w X w. i poświęcony bogu Sziwie.










Cały zespół świątynny liczył pierwotnie 232 obiekty architektoniczne, mieszczące się na trzech dziedzińcach, otoczonych murami. Ok. 1600 zespół uległ zniszczeniu podczas trzęsienia ziemi. W latach 50. XX w. rozpoczęto rekonstrukcje głównych świątyń.





Gdy dojechaliśmy na miejsce słońce było już wysoko na niebie i mocno przypiekało skórę. Leniwym krokiem ruszyliśmy zwiedzać Prambanan, który w tych okolicznościach pogodowych zyskał jeszcze wspanialszy blask.

Borobudur

Trzeci dzień pobytu w Yodze zaczął się bardzo wcześnie gdyż już o 5 rano mieliśmy wyjazd z pod hostelu na wycieczkę do dwóch świątyń - Borobudur i Prambanan. Z lekka jeszcze zaspani ruszyliśmy w podróż wraz z dwójką poznanych dzień wcześniej Polaków. Podczas jazdy każdy jak może nadrabia braki snu, gdyż później czeka nas pełen historii i magii spacer.

Borobudur nazywany jest Górą Bogów. Jest to pagórek pokryty kamienną konstrukcją zbudowaną w VIII w. - świątynia Buddy. Budowla ta wznosi się na pięciu kwadratowych i trzech okrągłych tarasach. Na szczyt świątyni prowadzą cztery ciągi schodów, a my wspinając się na każdy z kolejnych tarasów możemy podziwiać nieskończone ilości płaskorzeźb. Na samej górze budowli znajdują się 72 kamienne posągi buddy zamknięte w ażurowych dzwonach - tzw. dagobas. Tylko jeden z dzwonów nie posiada Buddy, co wskazuje że budowla nie została ukończona.







Klimat tego miejsca jest niesamowity. Jest poranek, słońce już wstało ale dopiero leniwie przebija się przez chmury, a budowlę spowijają mgły. Miejsce na wskroś magiczne. Spacerujemy, robimy zdjęcia i wsłuchujemy się w okolicę.


Z nami coraz więcej turystów. Miejscowa ludność w ilościach niezliczonych w postaci wycieczek szkolnych oraz wielkich rodziny przybywają do Borobudur w granicach godziny 8.00 I wtedy Ci z nieświadomych białych ludzi zostają napadnięci przez zgraje dzieci. Każde dziecko, a nawet ich nauczycielki chcą mieć zdjęcie z białym. Przez chwilę można poczuć się niczym gwiazda rocka! I nie jest to uczucie godne pozazdroszczenia ;)


Zwiedzanie Yogyakarty

Pałac sułtana w Yogyakarcie nazywany jest Kratonem, co w wolnym tłumaczeniu oznacza "miejsce w którym żyje król". Choć obecnie budynki te wykorzystywane są jedynie w dni uroczystości autonomii Yogyakarty. Obszar Kratonu rozciąga się 5 kilometrów na południe od pałacu i 2 kilometry na północ, aż do pomnika Tugu. W jawajskiej kulturze linie wyznaczane przez położenie Kratanu mają swoją symbolikę. Kierunek z północy na południe symbolizuje narodziny człowieka na świecie doczesnym, a kierunek odwrotny powrót do Dumadi, czyli powrót do boga. Wygląd pałacu sułtańskiego zmienił się w XIX w., gdy pałac został dotkliwie zniszczony przez trzęsienie ziemi z 1867 roku. Pałac odbudowano jednak zmienił on swój wygląd.









Po sułtańskim pałacu zostaliśmy oprowadzanie przez przewodnika, który był obowiązkowy. Ku naszemu miłemu zaskoczeniu naszym przewodnikiem okazał się młody student, którego angielski pozwolił nam na bardzo interesującą rozmowę zarówno o budynkach, strojach i rodzinie sułtana, jak i o życiu studenckim i nauce w Indonezji. Poświęcił on również troszkę czasu tłumacząc nam zagadnienia związane z autonomią Yogi.

Następnie udaliśmy się do Tamansari, bardziej znanego jako Water Castle. Pewnie z łatwością zabłądzilibyśmy wśród plątaniny uliczek, gdyby nie samozwańczy przewodnik, który za symboliczną opłatą oprowadził nas po Pałacu Wodnym sułtana. Opowiadał nam o samym miejscu jak i trzęsieniu ziemi, które nawiedziło Yogę i bardzo mocno uszkodziło kompleks basenowy sułtana. Water castle składa się z trzech części - sekretnego pokoju przeznaczonego dla sułtana i jego rodziny (osobny budynek), basenów oraz wyspy z tunelami. Jeden z basenów przeznaczony był wyłącznie dla sułtana, drugi dla kobiet. Ze swojej części basenowej sułtan miał widok na basen kobiet i gdy chciał mógł zaprosić którąś z nich do swojej części.





Po długim spacerze po mieście udaliśmy się jeszcze na zakupy na głównej ulicy Yogyakarty - Malibooro, po czym udaliśmy się na kolację i do teatru, ale o tym już było!